Udział w wyborach – obowiązek czy przywilej?

Udział w wyborach – obowiązek czy przywilej?

Brak udziału w wyborach oceniam jako szkodliwy społecznie nihilizm, „tumiwisizm”. Brak udziału w głosowaniu, w moim przekonaniu, pozbawia prawa do wyrażania krytycznych poglądów pod adresem wybranych w demokratycznych wyborach  naszych przedstawicieli...

Od czasu, gdy nabyłem prawo do głosowania, zawsze z niego korzystam. Wcześniej jednak, hmmm... nawoływałem do bojkotu.

Pamiętam rok 1984, gdy jako 16-letni chłopak, w przeddzień ostatnich, jak się później okazało, prokomunistycznych wyborów, wraz ze szkolnym kolegą przygotowywaliśmy ulotki. „Głosowałeś na PRON-listę i wybrałeś komunistę”, „Tylko obywatel durny wrzuca głosy swe do urny”. To dwa hasła z bardzo wielu, które do dnia dzisiejszego dobrze pamiętam. Żyłem wtedy w przeświadczeniu, że moja aktywność polityczna polegająca na negowaniu sensu udziału w wyborach będzie cykliczna – co cztery lata. Że wypełni lata mojego życia.

A jednak...

Rok 1989 był rokiem ogromnych zmian. Rok, w którym wreszcie na głos mogłem mówić o tych, o których wcześniej rozmawiało się przeważnie szeptem, w zaciszu czterech ścian. Kampania wyborcza tego roku miała zupełnie inny charakter. Po raz pierwszy, zupełnie jawnie, mogliśmy plakatować ulice, organizować spotkania informacyjne z wyborcami, roznosić ulotki. Atmosfera była fantastyczna. Byłem pewien, jak nigdy, że tego roku ludzie pójdą do wyborów całymi rodzinami. Wszyscy wierzyliśmy, że każdy głos w tych wyborach będzie miał szczególne znaczenie.
4 czerwca 1989 roku dla nas wszystkich był świętem.
Od 3. lat posiadałem prawo wyborcze. Był to dla mnie dzień - wyjątkowy. Brałem udział w pierwszych demokratycznych wyborach. Pierwszych!
Włożyłem białą koszulę, krawat i poszedłem oddać swój głos.

Od tamtego czasu ZAWSZE biorę udział w wyborach.  Akt ten odbieram jako przywilej, ale też obowiązek. W moim przypadku sprawa jest prosta. Nigdy bowiem nie mam wątpliwości, na kogo oddać swój głos. Niezależnie, czy jest to konkretny kandydat, czy ugrupowanie polityczne. Nigdy nie musiałem wybierać pomiędzy mniejszym złem. A gdybym musiał? Czy, gdyby nie było wśród kandydatów tego „mojego”, nie wziąłbym udziału w głosowaniu? Przeciwnie! Tym bardziej pobiegłbym zagłosować. Nie z racji przywileju, ale z obywatelskiego obowiązku - dokonałbym wyboru tego mniejszego zła.

Oddając głos - każdy z nas bierze jednocześnie na siebie cząstkę odpowiedzialności za własny kraj. Z wielka uwagą śledzę zawsze wyborczą frekwencję, mając nadzieję, że będzie ona rekordowa. Biorąc udział w głosowaniu zawsze mam poczucie, iż z chwilą wrzucenia głosu do urny zyskuję prawo do oceny osoby lub osób, na które oddaję swój głos. W zależności od sytuacji mogę bowiem z podniesioną głową krytykować ją lub... wspierać.

W bieżącym roku,  „za chwilę”, czekają nas wybory prezydenckie a na jesieni wybory samorządowe. Które ważniejsze? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wymiar jednych i drugich jest jakże różny.
Wybierając prezydenta - wskazuję człowieka, który będzie reprezentował mnie, Polskę. Chcę, żeby była to osoba wysokiej kultury osobistej. Cieszyła się szacunkiem i poważaniem rodaków. Miała dystans wobec siebie. By umiała słuchać i czerpać z rad fachowców. By była to osoba bezstronna we wszystkich decyzjach i działaniach. Osoba przewidywalna.
Dokonując wyboru lokalnego przedstawiciela, poza wymienionymi wyżej cechami, powinien on, moim zdaniem, wykazać się także konkretnymi osiągnięciami. Chciałbym, żeby mój przedstawiciel do władz lokalnych był osobą wysoce kompetentną i sprawną w działaniu. Uczciwą. Żeby był przyzwoitym człowiekiem. 
Z tego względu -  brak udziału w wyborach oceniam jako szkodliwy społecznie nihilizm, „tumiwisizm”. Brak udziału w głosowaniu, w moim przekonaniu, pozbawia prawa do wyrażania krytycznych poglądów pod adresem wybranych w demokratycznych wyborach  naszych przedstawicieli.

Ja pójdę na wybory. Nikt nie pozbawi mnie tego przywileju.
I wybiorę osobę przyzwoitą.

Bo ja... wspieram Ludzi przyzwoitych. ZAWSZE.

Marcin Etienne